ii wojna światowa na morzu



ORP BURZA



- Kampania norweska - 4 maja 1940 roku -



Wspomnienie anonimowego członka załogi ORP BURZA opracował Piotr Mierzejewski







Niszczyciel ORP BURZA na przedwojennej fotografii.




Polska Agencja Telegraficzna (PAT) w roku 1943 udostępniła krótkie wspomnienia członka załogi ORP BURZA z czasu, gdy polski dywizjon kontrtorpedowców brał udział w kampanii norweskiej (kwiecień/maj 1940). Wspomniany w tekście brytyjski admirał goszczący na pokładzie BURZY 4 maja 1940 to William Boyle (1873-1967), 12. hrabia Cork i Orrery, naczelny dowódca połączonych sił brytyjskich, francuskich, polskich i norweskich podczas tej kampanii. Do wizyty doszło nie w Narviku, jak twierdził nieznany autor tekstu, a w Harmstad. Dopiero po spotkaniu z admirałem BURZA przeszła do Narviku, aby z pokładu pancernika HMS RESOLUTION przejąć rozbitków z niszczyciela ORP GROM.




Pod polską banderą BURZA w Narwiku

Baza morska w Anglii,

PAT, w czerwcu


Pierwszego maja zobaczyliśmy brzegi Norwegii. Z pokładu okrętu zobaczyliśmy prawie pionowo schodzące w morze stoki gór. Powietrze było tak cudownie czyste, że choć dalmierz wskazywał jeszcze ponad 1500 metrów od brzegu, widzieliśmy dokładnie przybrzeżne budynki.


-----Ostry skręt z morza i weszliśmy w szeroki fiord. BURZA sunęła jak po asfaltowej autostradzie szklistą taflą morza. Kontra kursem szedł angielski kontrtorpedowiec - „Baczność na lewą burtę" podał oficer wachtowy. Oba okręty zamigotały światłami sygnałów na skrzydłach pomostów. „Cieszymy się serdecznie z ponownego spotkania z wami” przemówił sygnał Anglików. „Oby jak najczęstsze takie spotkania z wami" pada nasza odpowiedź. Załoga owego angielskiego kontrtorpedowca, to starzy nasi przyjaciele - świetni kompani podczas postoju w porcie i wypróbowani towarzysze morskich wypraw.


-----Fiord kończy się wąsklm przejściem. W dali widać małe miasteczko i redę w zatoce. Okręty, statki transportowe tu dobijają do mola. Po chwili - dźwięk syreny. Wyją w porcie, a po chwili już i na naszym okręcie słychać kilka krótkich dźwięków klaksonu.


---- Alarm przeciwlotniczy! Nasze lornety przeszukują niebo we wszystkich kierunkach. Nad miasteczkiem widać już wyraźnie samolot coś odczepiło się od kadłuba niemieckiej maszyny i w chwilę potem wybuch w strząsa powietrzem. Zza góry ktoś położył zaporę ogniową wybuchy szrapneli znaczą błękit nieba dymkami. Seria na nieszczęście zbyt krótka — Niemiec położył maszynę i zniknął za grzbietem gór. Od tej chwili naloty odbywały się z nadzwyczajną dokładnością w czasie, co cztery godziny. Niemieckie samoloty pojawiały się nad nam i w pojedynkę, czasem w grupach po trzy, cztery. Żaden jednak z niemieckich pilotów nie odważył się zejść niżej niż 2500 metrów - obawiali się naszej obrony przeciwlotniczej, że skutecznej, miał możność przekonać się o tym niejeden z niemieckich lotników, nalatujący Narwik. Próbowali szczęścia siejąc bomby z wysoka na okręty w zatoce. Bomby padały gęsto z prawej i lewej strony, przed dziobem za rufę, nieraz niewiele chybiające celu. Nasz okręt trzymany na małych obrotach z chwilą zwolnienia bomb z samolotu, poderwany energicznym rozkazem dowódcy, nabierał szybkości i bomby szły łukiem nad okrętem, by spaść o jakie 30-40 m za rufą. Czasem samolot polujący nagle nad zatoką spośród skał fiordu i ... nieraz ciągnąc za sobą smugę gęstego dymu - pruł w morze, zestrzelony przez nasze działa. Ale też czasem i Niemcom szczęście dopisywało ...

-----Czwartego dnia od chwili przybycia BURZY do Narwiku, okręt nasz odwiedził angielski admirał. Wszedł na pokład okrętu witany przez dowódcę i zwracając się do nas w wszystkich powiedział: „Jest mi niezmiernie przykro. O. R. P. GROM został dziś zatopiony bombami lotniczymi o godzinie 8.23".

-----Dziwnie przygasł błękit nieba, cisza norweskich fiordów wyraźniej zadzwoniła w uszach... Proste słowa starego marynarza, jego obecność na naszym okręcie, wyrażały nam męskie współczucie w naszym bólu. Admirał zasalutował banderę Rzeczypospolitej i wolnym krokiem zszedł do motorówki.

-----Był to czwarty dzień maja, 1940 roku.